Z twórczością Ziębińskiego jest mi jak najbardziej
po drodze. Do tego stopnia, że jak zazwyczaj nie śledzę facebookowych fanpage’y,
tak ten jego, pełen filmowych ciekawostek, sobie cenię. No i lubię też jego
książki, nawet jeśli te o Kingu można byłoby dopracować, podkręcić. A horrory? Pisze
je niezłym, lekkim style, a co najważniejsze często lubimy podobne rzeczy, więc
nieźle mi to wchodzi. „Czarny staw”, książka już nienowa, bo licząca sobie pięć
wiosen, to rzecz nieco inna, bo skierowana do młodzieży. Ale nadal horrorowa,
nadal przyjemna, a przy okazji klimatyczna i mająca swój urok. Co prawda
powstała na skrzyżowaniu wszystkich tych wyssanych z mlekiem popkulturowej
matki motywów, które wszyscy dobrze znają, ale pożeniona została z czymś swojskim,
znajomym, bliskim, co działa dobrze – i na polu fabularnym, i na samego czytelnika.
Więc warto, tym bardziej, że nowe wydanie jest tak o jedną czwartą dłuższe, niż
stare i naprawdę znakomicie wygląda.
Głównym bohaterem jest Kamil, chłopak, którego życie,
jak to życie, głaskać go po głowie nie zamierza. Rodzicom się nie ułożyło, rozwiedli
się, matka na dodatek postanowiła porzucić wielkie miasto i przenieść się na
prowincję, do Czarnego Stawu, gdzie mieszka babka chłopaka. A Kamil, wiadomo,
nie ma wyboru – jedzie tam z nią. I tu pojawiają się kolejne problemy, bo raz,
że relacje matki i babki są dość osobliwe, to jeszcze w mieścinie źle się
dzieje. Tu rodzinna tajemnica z przeszłości – czyli zagniecie dziadka – zderza się
ze współczesnością, gdy chłopaka zaczynają męczyć koszmary o okolicznym jeziorze,
owianym obowiązkowo złą sławą. Jak się można łatwo domyślić, Kamil będzie chciał
zgłębić sekrety i tajemnice, dowiedzieć się wszystkiego i…
Ziębiński pisząc tę powieść, chciał zrobić coś, co przypominałby
opowieści Kinga o nastolatkach. Coś w stylu „To”, może „Ciała”. Chciał to połączyć
z klimatami rodem ze „Stranger Things” i tym podobnymi rzeczami. I to się
czuje. Czytając tę powieść miałem wrażenie, że to miks tego wszystkiego i całej
masy opowieści grozy z dziecięcymi / nastoletnimi bohaterami. Autor nie wypiera
się tych inspiracji, podkreśla je wręcz, bawi się nimi, jak dziecko zabawkami w
piaskownicy. Odnajdujemy w „Czarnym Stawie” echa powieści Dana Simmonsona („Letnia
noc”) czy Bradbury’ego, ale może Ziębiński nie wszystko wymienia, a może nie ze
wszystkiego zdaje sobie sam sprawę, ale jednak czytając kolejne rozdziały miałem
wrażenie, że widzę tu i pewne związki z prozą syna, Kinga, Joe Hilla czy nawet Johna
Ajvide Lindqvista – choć bardziej na zasadzie zbieżności gatunkowej, czy może
pewnej dozy swojskość albo małomiasteczkowej scenerii. Do tego dochodzą też
filmowe inspiracje, jak „Goonies”, „Cobra”, „W paszczy szaleństwa”… Sporo tego
jest. I chociaż takie połączenia, już mieliśmy, Żulczyk w swoim „Zmorojowie”
czy Ćwiek z „Topielą”, która pojawiła się w podobnym czasie też żenili horror,
young adult, swojskość, Kinga i popkulturowe odniesienia, „Czarny Staw” nadal
ma to coś.
Całość jest prosta, przyjemnie napisana,
klimatyczna i szyba w odbiorze. To, co mnie tu najbardziej urzeka, to taka
pewna dziecięca fascynacja tym, co niezwykłe i straszne. Ziębiński zresztą oparł
tę powieść na jednej z historii opowiadanych mu w dzieciństwie przez babcię
(zresztą cała ta seria, bo powieść ma ciąg dalszy, a na tym chyba się nie
skończy, ma być oparta na różnych tego typu podaniach / legendach z naszego
kraju i powiem, że to do mnie przemawia). Czuć tutaj dziecięcą wiarę, że to
może być możliwe. Czuć też bardzo przyjemny klimat polskich prowincji, dobrze
wychodzi też Ziębińskiemu oddanie realiów PRL-u, kiedy jest to potrzebne, choć
ja na te klimaty mam alergię i ogólnie całość mnie zadowoliła.
W tej wersji na dodatek, jak wspomina sam autor, mamy zmianę wątku emerytowanego policjanta – w końcu jest bohaterem, a nie jedynie wzmianką – więcej jest scen z przeszłości, miasteczko rozrosło się, a relacje Hanny z córką zostały odmienione. To jednak rzeczy dla tych, którzy czytali pierwszą wersję i chcą wiedzieć, co się zmieniło. Dla całej reszty ważne jest tylko to, że każdy, kto nadal ma w sobie coś z nastolatka, każdy, kto za nastolatka oglądał horrory i pokochał te z lat 70. i 80. XX wieku (a właściwie całe kino z tamtego okresu), każdy, kto lubi horrory i Kinga i parę innych rzeczy, a jednocześnie ma ochotę na coś swojskiego, znajdzie tu coś dla siebie. A i jeszcze to wydanie – twarda oprawa, barwione brzegi, błyszcząca okładka – fajna sprawa. Teraz zostaje tylko czekać na wznowienie tomu drugiego, „Wiły”, bo ma wrócić w poszerzonej wersji. I że Ziębiński będzie kontynuował serię.
Recenzja opublikowana na portalu Sztukater.
Komentarze
Prześlij komentarz