Nowa wiosna – Robert Jordan

POCZĄTKI KOŁEM SIĘ TOCZĄ

 

„Koło czasu” zakończyło się wraz z tomem „Pamięć światłości”. Nie znaczy to jednak, że przygoda z tym światem się skończyła, bo oto dostajemy teraz wznowienie prequela tej serii, pierwotnie wydanego w trakcie jej trwania. W Polsce ta książka ukazała się dokładnie dwadzieścia lat temu, więc to też pewien jej jubileusz i nowa edycja w twardej oprawie i spójnej szacie graficznej (choć ja będę bronił tych starych okładek, które zawsze wprowadzały mnie w nastrój przygody w realiach fantasy) to coś, czego fani potrzebowali. Nie jest to najlepszy tom, ale i tak cieszę się, że wrócił na sklepowe półki. I tylko szkoda, że prequele skończyły się na jednym tylko tomie, chociaż Jordan planował stworzyć z nich trylogię.

 

Smok ma się odrodzić. Na świat ma przyjść dziecko, które ów świat ma zbawić, a, widomo, jak to w takich sytuacjach bywa, złe siły nie śpią i chętnie pozbawią go życia, zanim będzie do tego zdolny – i to za wszelką cenę. Kto okaże się wybrańcem? I kto zdoła mu pomóc? Od tego wszystkiego zaczyna się misja Moiraine, ale jej drogi wkrótce przetną się z drogami z Przeklętą oraz żołnierzem Lanem. Ale co z tego wyniknie?

 

W pewnym momencie swojej kariery Robert Jordan doszedł do wniosku, że poza główną serią chce napisać jeszcze trylogię dziejącą się przed wydarzeniami czytelnikom już znanymi. Poza „Nową wiosną” planował jeszcze tom poświęcony Tamowi i jego służbie w armii oraz wyprawie Moiraine i Lana. „Wiosnę” po raz pierwszy zaprezentował czytelnikom w formie noweli z wydanego także po polsku zbioru „Legendy” w roku 1998 (tuż przed tomem ósmym – „Ścieżką sztyletów”). Potem historię wydłużył i w 2004 roku, pomiędzy powieściami „Rozstaje zmierzchu” i „Gilotyna marzeń” wydał w wersji powieściowej. Chciał wówczas, zanim wróci do głównego cyklu, dokończyć trylogię, niestety rozczarował się odbiorem książki i odłożył owo dokończenie na potem. Chciał wrócić do pisania prequeli po zakończeniu „Koła czasu”, ale, jak wiadomo, zamarł zanim w ogóle zdołał domknąć cykl i to musiał zrobić za niego już Brandon Sanderson. Od tamtej pory minęło już dwanaście lat i nic nie wskazuje na to, by trylogia została zakończona. Ale mamy ten tom, tom, który nie wymaga kontynuacji czy dopełnienia, bo przecież sam dopełnia, a kontynuację ma w postaci głównej serii. Ale pozostaje pytanie jaki jest to tom?

 

Jak pisałem na wstępie, słabszy niż główna seria, ale nadal przyjemny. Różnice są takie, że i tak wiemy, co z tego wyniknie – to raz. Dwa, że powieść jest już mniej epicka, ba to tylko czterysta stron, a w tej serii to w zasadzie tyle, co nic. Trzy – nie ma tu miejsca na wielkie wydarzenia, w zasadzie dzieje się niewiele, mimo dość mocnego początku, bardziej to takie przyziemne, jest tu tolkienowska fantastyka, jest też coś biblijnego, poza tym wszystko to jest całkiem dobrze napisane. O dziwo nawet tu Jordan potrafił wrzucić parę dłużyzn, ale nie jest ich wiele. Za to wiele rzeczy zostaje dopowiedzianych, fajnie jest przekonać się, jak wszystko się zaczęło i jak wyglądały te czy inne spotkania. Oczywiście rzecz, chociaż kwest prequelem, najlepiej czytać mniej więcej w okresie wydawania, więc jeśli zamierzcie zacząć od tego swoją przygodę z sagą, zaczekajcie. Nie stracicie nic, jedynie zyskacie. A samą książkę poznać jest warto. Przyjemne dopełnienie serii, niezła fantastyka i po prostu niezła literatura.

Komentarze