Spider-Man: Brand New Day - The Complete Collection Vol. 1 – Dan Slott, Steve McNiven, Bob Gale, Marc Guggenheim, Zeb Wells, John Romita Jr., Greg Land, Phil Jimenez, Phil Winslade, Mike Deodato Jr., Salvador Larroca, Chris Bachalo, Barry Kitson, Marcos Martín, Paulo Siqueira
Więc tak, niby „Brand New Day” za mną, ogarnięty,
oczytany, ale jadąc najpierw zeszytówkami a potem standardowymi zbiorczymi
wydaniami, w ten czy inny sposób to i owo pominąłem. A że za grosze trafiły te
bardziej kompleksowe, sięgnąłem. Może nie w przypadku tego tomu, ale… No ładnie
to na półce wygląda, więc czemu nie. A całość, wiadomo, fajna jest. Nie jakieś
wielkie to dzieło, wszystko, co się tu dzieje to właściwie zarysowanie akcji,
która ciągnąć będzie się długo i parę przerywników, by właśnie długo mogło
sobie potrwać, poza tym sporo tu wtórności, ale czyta się przyjemnie.
Peter, po pakcie zawartym z Mephisto, dzięki
któremu znów nikt nie wie, że jest Spider-Manem, wiedzie zwyczajne życie. Nie
pamięta ani paktu, ani wielu wydarzeń, ale nie jest już z Mary Jane, z którą,
jak się okazuje, nie chciał wziąć ślubu, powraca martwy od dawna Harry Osborn,
a do tego Parker postanawia się wyprowadzić od May i znaleźć nową posadę po
utracie pracy nauczyciela, z którą musiał pożegnać się ze względu na liczne
nieobecności wywołane superbohaterskimi akcjami. Ale to tylko część tego, co go
czeka. Gdy Jameson dostaje zawału, jego zona postanawia sprzedać „Daily
Baugle’a”. jak jednak zareaguje na to Jonah? Co gorsza na scenie pojawiają się
gangsterzy i Mr. Negative, którymi trzeba się zająć. A to dopiero początek!
To miał być powiew świeżości, a... Nie ma już
Straczynskiego, za scenariusz wziął się nieco bardziej klasyczny i sztampowy w
swych fabułach Dan Slott (które potem prowadził serię przez dziesięć lat),
rysunki zrobił na wstępie świetny Steve McNiven (między innymi, oczywiście, chociaż
to właśnie jego prace stanowią pod względem graficznym najjaśniejszy punkt
albumu obok grafik Bachalo)… Niemniej
nie jest to historia na jaką liczyłem. Slott nie do końca wykorzystuje
możliwości fabularne. Plusy to jakieś posiada, jednak nie wszystko jest tu tak
dobre, jakbym chciał i jakby być mogło.
Tym bardziej, ze po pierwszym całkiem obiecującym
zeszycie, drugi jest niestety po prostu kiepski. Dopiero trzeci łapie nieco
wiatru w żagle, a potem taka huśtawka trwa do końca. Daleko temu do dzieł Straczynskiego,
niemniej zabawa jest całkiem niezła. Akcja, klimat, humor itd., itd. Fajnie, że
idzie to w taka większą zagadkę, z rotacyjnymi zespołami scenarzystów i
rysowników, którzy snują krótkie fabuły składające się na długą opowieść o
Jackpot, o mordercy, o Menace… A to głównie zasługa innego scenarzysty, bo tam,
gdzie Slott kiepści, lepiej robi się, kiedy seria trafia w ręce Marca
Guggenheima, który ma ewidentnie lepsze pomysły, choć wiadomo, nadal nic to
oryginalnego, ale…
No właśnie plusem jest to, że sama fabuła jest
całkiem skomplikowana, jak na „Spider-Mana” (choć nie wolna od błędów), a
zagadka daje radę. Krok po kroku to, co robią różni twórcy przeplata się i
uzupełnia, a i przerywniki, jak ten o zimie, której być nie powinno, całkiem
spoko wypadają. I mimo, iż ten tom to jedynie przedsmak tego, co nadejdzie – a
zarazem wstęp do najlepszego – warto sięgnąć. warto zobaczyć, jak życie Petera
zmieniło się po runie Straczynskiego (in plus, że zamiast ożywić Gwen, co
Marvel miał w planach, przywrócono Harry’ego). Spadek formy jest widoczny, ale
jako długofalowy projekt całkiem to wszystko jest do rzeczy. A no i doceńmy, że
w tym tomie udziela się scenarzysta Bob Gale. Z komiksów może za bardzo go nie
kojarzycie – napisał kilka zeszytów „Daredevila”, cztery z pięciu numerów
miniserii „Peter Parker” i „Ant-Man's Big Christmas” – ale w kinie to on dał
nam fabuły „Powrotu do przyszłości”, „Ale jazdy”, „Używanych samochodów” czy
„1941” (że o pracy przy serialach „Kolchak” i „Opowieści z krypty” nie wspomnę),
więc… No to już mówi samo za siebie.
Komentarze
Prześlij komentarz