Spider-Man: Brand New Day - The Complete Collection Vol. 2 – Dan Slott, Marc Guggenheim, Zeb Wells, John Romita Jr., Chris Bachalo, Barry Kitson, Marcos Martín, Paulo Rivera, Mark Pennington, Andy Lanning, Mark Waid, Adi Granov, Joe Kelly, Brian Reed, Marco Santucci
Drugi tom „Brand New Day”. Drugi ten gruby, „The
Complete Collection”, którym dopełniłem sobie kolekcji, bo o ile w przypadku
pierwszego to w sumie wszystko już znałem, o tyle tu mam np. zeszyty z
tie-inami do „Tajnej Inwazji”, a te jakoś wcześniej mnie ominęły. No a poza tym
to po prostu kawał dobrego komiksu, a raczej kilka fajnych historii, które
bronią się samodzielnie, a jako część tego, co znamy pod szyldem „BND”, dobrze
wszystko rozwija i dopełnia wątku z Jackpot, z bardzo fajnym jego zakończeniem,
zostawiając jednak parę rzeczy (morderca chociażby) otwartych na przyszłość.
Fabularnie? Tego jest sporo i różnorodnie.
Właściwie na wstępie pojawia się nastoletnia córeczka Kravena, która… schwytała
Spider-Mana i szykuje się do zabicia go. Czy jej się to uda? Na odpowiedź
będziemy musieli chwilę poczekać, bo oto akcja cofa się w czasie, a my
obserwujemy, jak…
… dwa tygodnie wcześniej Spider-Man i Daredevil
podejmują kolejną współpracę by pokonać kolejnego wroga. Nie są świadomi, że
przez cały czas obserwuje ich jakaś postać. Wkrótce jednak przyjdzie im się
zmierzyć z koszmarem, w którym z bohaterów zmienią się w zwierzynę łowną. Czy
przetrwają? I co z tego wyniknie?
A potem zaczyna się na całego, bo Menace powraca i
od razu atakuje samochód z reklamą wyborczą przedstawiającą Holiistera. Zjawia
się Spider-Man, ale walka kończy się demolką i ucieczką przestępcy. W wyniku
ataku wychodzi na jaw pewien skandal polityczny. Peter szuka pracy w gazecie
Bena Uricha, a tymczasem w Nowym Jorku zjawia się Norman Osoborn! A to tylko
początek problemów, bowiem na horyzoncie czai się drużyna superłotrów
składająca się m.in. z Venoma i Bullseye’a…
A na koniec mamy solową historię o Flashu. I
wspólna akcję Pająka i Punishera. A to nie wszystko., bo przecież Skrulle robią
swoja Tajną Inwazję i…
W pierwszym tomie Slott wypadał najsłabiej. Tym
razem jednak pokazuje, że czasem jak mu się chce, to umie. A tym umie jest
tutaj sześcioczęściowe „New Ways to Die”. No ta historia robi robotę, co tu
dużo mówić. W ogóle ten tom świetny jest, dodaje sporo od siebie do serii, a
nie tylko czerpie z tego, co było już po wielokroć, a przy okazji okazuje się,
że potrafi fajnie wrócić do przeszłości, a nawet skupić się na postaciach, bez
jakiejś większej akcji.
Bo tak, mamy tu całkiem fajne „Pierwsze łowy
Kraven”, choć, wiadomo, to że jest fajny to jednak zdecydowanie za mało, jak na
coś o tytule sugerującym powiązania z genialnymi „Ostatnimi łowami Kravena”.
Tytule, który jednocześnie ustawia poprzeczkę strasznie wysoko, a zarazem psuje
całą tajemnicę. Całą? Może to drobna przesada, niemniej wolałbym trochę więcej
dyskrecji, a co za tym idzie więcej zaskoczeń serwowanych na stronach tych
trzech zeszytów.
Co tu jest najlepsze? Nawiązania i niezła akcja,
dzięki czemu, choć komiks nie powala na kolana, mogę go polecić wszystkim
lubiącym te klimaty. Niestety zbyt mało w nim inwencji, zbyt wiele zapożyczeń
(„Daredevil: Odrodzony” itp.) i zbyt niewiele przebłysków inwencji (nawet
nazywanie bohaterów imionami twórców przygód Spidera nie jest niczym
nowatorskim), by uznać go za coś więcej niż tylko niezłą zabawę. W drugim
zeszycie akcja nieco nabiera tempa i podnosi jakość, ale nadal jest to jedynie
cień dawnej świetności.
Ale potem rozpoczyna się nowa, dłuższa spiderowa
opowieść i już od pierwszych stron widać, że nadchodzą zmiany. Nie tylko jeśli
chodzi o rysownika, choć z powrotu będącego tu w wielkiej formie Johna Romity
Jr. jestem więcej niż zadowolony, ale ogólnie dla serii. I akcja pędzi, dzieje
się ciągle i dużo. Okej, odnosi się to wszystko do wcześniejszych wydarzeń – raka
Eddiego i paru innych spraw – więc znać trochę historii trzeba, ale pochłania
się to tak, jak ogląda się kinowe blockbustery, acz takie z naprawdę dobrą
fabułą.
A potem te zmiany dla serii idą jeszcze dalej, choć
nic na to nie wskazuje. Bo pojawia się zeszyt o Flashu, solowa historia, jak
leży w szpitalu i wspomina akcję z wojny i… To jest coś zwykłego, prostego, coś
w czym Spider się nie pojawia, ale... Właśnie o to chodzi, bo robi robotę.
Zaskakuje, wzrusza, szokuje nawet (nie mnie, ale spotkałem się z takimi
reakcjami)… i gdyby temat nie był już tak wyeksploatowany, a autorzy nie
wrzucili tytle patosu, mogłoby być naprawdę rewelacyjnie, acz i tak jest
dobrze, a echa tego wszystkiego odbijają się w serii do dziś.
I chociaż potem już tak dobrze nie jest, bo wątki
ze Skrullami czy Punim to takie tam odcinanie kuponików, zakończenie wątku z
Jackpot na koniec dobrze domyka tom i robi wrażenie. A przecież opowieść
jeszcze trwa, jeszcze się dzieje, masa rzeczy wciąż pozostaje niewyjaśniona.
Zresztą to dopiero połowa tego, co wyszło zbiorczo jako „Brand New Day”, a
pamiętajmy, że wszystkie wątki kończą się dopiero i tak w zeszycie #647, więc…
Komentarze
Prześlij komentarz