KOMIKSY
DLA FANÓW LOBO
Jestem ostatnio na fali, nakręcony premierą „Lobo:
Big Fragging Compendium”, odświeżam stare historie z Ważniakiem (których w tym
albumie nie wznowiono) i w ogóle mam ochotę na więcej takich. Pomyślałem więc,
że może jednak warto by zrobić taką listę z krótkim przedstawieniem komiksów,
które fanom „Lobo” do gustu mogłyby przypaść. Szalonych, pokręconych, krwawych
(acz nie zawsze), z osobliwym poczuciem humoru czy unikających poprawności
politycznej. Ot komiksowej jazdy bez trzymanki, gdzie zdarzyć może się
wszystko, a często i z przyjemnie satyrycznym zacięciem, na dodatek wydanej na
polskim rynku. No to, bez zbędnego przedłużania, lecimy.
Anihilacja
– czyli zaczynamy łagodnie i prosto, ale…
Właśnie, w 2005 roku Keith Giffen zaczął przygotowania do marvelowskiego eventu
na kosmiczną skalę, skupiającego się na mniej istotnych bohaterach wydawnictwa.
Wstępem do niego stała się miniseria „Drax the Destroyer: Earthfall”, gdzie
główny bohater, byczek stworzony po to, by zabić kosmicznego tyrana, trafia na
Ziemię, a dokładniej na Alaskę w wyniku katastrofy transportera więziennego,
gdzie spotyka małą, ale pyskatą Cammie i… I szykujcie się na widowiskową i
klimatyczną walkę z wrogami, sporo ciętego humoru i całkiem dużo emocji. Resztę
możecie sobie darować, bo to już inne klimaty (choć postacie wracają), ale
„Drax” robi robotę.
Batman
#10/1993 – a właściwie nie cały
numer, a druga historia w nim zawarta: „Legenda Mrocznego Rycerzyka”. Niby
tylko dwadzieścia stron, ale wdzięczna to i szalona opowiastka o bandycie,
który twierdzi, że spotkał skrzata w stroju Batmana. Alan Grant, ten sam, który
serwował nam tyle opowieści o Lobo, chociaż na „Batku” też zjadł zęby, w tym
zeszycie serwuje nam coś odmiennego, absurdalnego i dziwnego. Szalona zabawa, w
której zdarzyć może się wszystko. A gościnnie w tle pojawia się Lobo właśnie.
Dla fanów komiksów pokroju „Batman / Lobo” rzecz obowiązkowa.
Batman
vs Sędzia Dredd: Wszystkie spotkania –
Alan Grant i John Wagner piszą, Bisley i paru innych rysują. Czyli zbiór
opowieści, w których Gacek spotyka sędziego z Mega City One. Niekanoniczne to
dla Batmana, ale kto by się tym przejmował. Sędzia Śmierć, morderczy stwór
uważający, że życie to zbrodnia, którą trzeba karać śmiercią, zjawia się w
Gotham. Batman, w pościgu za nim, trafi do świata Sędziego Dredda, gdzie
czekają na niego ciągłe mordobicia, śmierć, chaos, zniszczenie i przeciwnicy
pokroju gościa, który przestawiając wskazówkę na czole, wchodzi w coraz to nowe
tryby bojowe. Absurdalna, choć klimatyczna, ale i pretekstowa rozwałka
zapewniona. Choć i tak najlepiej przeczytać tylko pierwszą i ostatnią historię
(w tej drugiej dochodzi do wielkiej masakry hedonistów), gdzie mamy nawet
trochę inwencji i satyry. A na deser dostajemy też zeszyt z Lobo.
Bodycount
– czyli Żółwie Ninja w jak najbardziej
szalonej wersji. Pomysł „Bodycount” zrodził się, kiedy współtwórca „Żółwi
Ninja” Kevin Eastman i Simon Bisley zaczęli rozmawiać nad stworzeniem wspólnego
komiksu. Ten pierwszy chciał zrobić jedną wielką strzelaninę w stylu filmów
Johna Woo, ten drugi się zgodził, ale bardziej po swojemu podchodząc do tematu.
W konsekwencji powstała ta historia, która wygląda jak skrzyżowanie „Wielkiej
draki w chińskiej dzielnicy” z „Terminatorem”, „Robocopem” i „Zabójczą bronią”.
Dwaj główni bohaterowie, czyli Casey i Raphael ratując kobietę fatalną,
trafiają w sam środek szalonej rozwałki, gdzie akcja pędzi na złamanie karku.
Chainsawman
– jedyna manga w zestawieniu. Szalona, krwawa,
brutalna i obrzydliwa, ale i z satyryczną nutą opowieść o chłopaku, który
zmienia się za pomocą demona w człowieka-piłęmechaniczną i robi rozwałkę
walcząc z kolejnymi wrogami. Niby nie do końca to samo, ale gdyby estetykę
przygód Ważniaka zmienić w shounen, wyszłoby właśnie coś takiego.
Chew – seria o detektywie, który ma zdolność odczytywania informacji z tego, co zje. Reszty możecie się chyba domyślić. Jest, krwawo, brutalnie, śmiesznie, absurdalnie (piekielny kurczak? czemu nie!) i w ogóle. Ot jeszcze jedna komiksowa jazda bez trzymanki, podlana czarnym humorem i nie bojąca się kontrowersji.
Chłopaki
– Ennisa w tym zestawieniu zabraknąć po prostu
nie mogło. Gość, który uwielbia robić komiksy krwawe i z humorem pasuje tu
wprost idealnie. Co prawda jego poczucie humoru podszyte jest taką dozą tragedii,
że często czytelnikowi jest głupio, że się śmieje, ale... A „Chłopaki” to jedna
z najlepszych propozycji w interesującym nas temacie. Grupa gości, którzy
zabijają superbohaterów (którzy tacy super wcale nie są). Co prawda wszystko to
zerżnięte zostało bezlitośnie z millarowskich „Wanted”, ale i tak jest świetne.
Deadpool – Mówi się, że Lobo to DC-owska odpowiedź na
Wolverine’a (choć jest też wersja mówiąca, że Ważniak powstał jako kontrapunkt
dla wszystkich tych przeżywających kryzysy, mrocznych bohaterów Mrocznej Ery
Komiksu). Deadpool zaś to oficjalnie kopia Deathstroke’a z DC (nawet nazywa się
niemal tak samo – Wade Wilson, zamiast Slade Wilson). Bliżej mu jednak do Lobo
– obaj to wyszczekani, choć Ważniak nie tak bardzo, humorystyczni mordercy pracujący
na zlecenie, czasem działający w słusznej sprawie, niemal nieśmiertelni,
regenerujący się i w ogóle. Tych podobizn jest więcej zresztą, bo obaj burzą
czwartą ścianę, obaj za nic mają sobie konwencję, ba, Deadpool miał nawet
podobne przygody, co Lobo.
Ale, że „Deadpool” to długa seria, warto wybrać
coś, co szczególnie fajnie pokazałoby postać. Z klasyki chyba najlepiej nadadzą
się „Deadpool #41 i 43”, gdzie pojawia się Dirty Wolf, czyli marvelowska wersja
Lobo (ta wygląda jak Ważniak, tylko ma żelazną maskę). Z nowszych rzeczy, bo ta
klasyka to nie dla każdego i za super też nie jest, warto sięgnąć po „Deadpool:
Wyzwanie Draculi” (sceny z Deadpoolem odcinającym kopytka wrogiemu centaurowi
cierpiącemu na cukrzycę i obawiającemu się utraty kończyn to coś, co mógłby
zrobić Lobo), „Deadpool: W Święta o nas nie pamięta” to zrzynka z
„Paramilitarnych Świąt Specjalnych” – najemnik z nawijką zostaje wynajęty, by
zająć się Świętym Mikołajem. No i jeszcze „Deadpool kontra Deadpool”, czyli
wszyscy Deadpoole z różnych rzeczywistości i wielka rozpierducha, czyli w stylu
Lobo i jego klonów.
Defenders
– kolejna łagodna pozycja z tej listy. Tym
razem mamy tu grupę w stylu Avengers, ale złożoną z Hulka, Dr. Strange’a,
Namora i, tak jakby, Silver Surfera (bo temu się akurat w tym albumie dołączyło
do ziemskich surferów i w sumie to go nie ma), która walczy z demonem. A
wszystko z jajami zrobione przez Giffena i DeMatteisa. Niby nic takiego, niby
nie mocne, a jednak szalone, zabawne i lepsze od cenionej „Międzynarodowej
Ligii Sprawiedliwości”. I tylko nie wyjaśnia nam, gdzie, do cholery, jest ten
Nemo…
Egon
– miało być klawo, jak cholera (jak mówił
klasyk), a… No „Egon” to nie jest dobry komiks, ale tragedii też nie ma.
Wszystko to to jednak kolejny rip-off Lobo, z gościem, który nie czuje bólu i
umrzeć też nie może. Co z tym robi? A zabija ludzi. Tylko nie jest to tak
oczywiste, jak mogłoby się wydawać, bo robi to z konkretnych pobudek – wyzwala
od życia tych, którzy jego zdaniem żyć już nie chcą. Co jednak będzie, kiedy
zabije przypadkowo nie tę osobę? A w tle możecie zobaczyć przez moment
Ważniaka. Przeczytać ze względu na podobne klimaty jak najbardziej można.
Hitman – i Ennis po raz drugi, tym razem w historii o
płatnym mordercy, który ma supermoce. Jest krwawo, jest z humorem, honorowo i
kumplowsko niczym w buddy movies. No i w ostatnim tomie główny bohater mierzy
się z Lobo. Potrzeba większej zachęty?
Likwidator
– jedyna polska pozycja na liście. Historia
uśmiechniętego eko-terrorysty, który z umiłowaniem likwiduje głównie polityków
wszystkich opcji. Nie ma tu logiki, twórca nie dba o ciągłość czy sens, choć
czasem mu się to zdarza, ale wszystko łączy humor, rzeź i satyrę, często naiwne
i nieprzekonujące, ale z drugiej strony są w serii doskonałe momenty, które
naprawdę mają w sobie to coś.
Maska – gdyby kreskówki oglądane w weekendy rano za
dzieciaka były krwawymi rzeźniami, wyglądałyby właśnie tak. Gość, któremu w
życiu nie wychodzi, a który nie umie się przeciwstawić, znajduje tajemniczą
maskę, która zmienia go w gościa nieśmiertelnego, zdolnego do rzeczy
przeczących prawom fizyki i uwielbiającego masakrę. A wszystko to osadzone w
brudzie sytuacji społecznej nie tylko przełomu lat 80. i 90., w których powstała.
W Polsce wydana w trzech zbiorczych tomach, zbierających wszystko co
najważniejsze – więc spotkania z Lobo w tym wydaniu nie ma, ale mieliśmy je
kiedyś na naszym rynku, można poszukać – ta seria to jedno z tych
musisz-to-znać dla fanów takich ważniakowych klimatów.
Nienawidzę
Baśniowa – a to seria, która
pokazuje jak wyglądałyby bajki, gdyby były w stylu „Lobo”. Zgorzkniała, klnąca
jak szewc i mordująca na prawo i lewo kobieta uwięziona w ciele dziewczynki,
musi przeżyć w cukrowej krainie baśni, z której nie może się wyrwać i… No co tu
dużo mówić, Yippee Ki Yay, Ciastkojedcy!!!
Pro – i Ennis po raz kolejny, ostatni już. Tym razem w
historii o prosty… znaczy profesjonalistce, która zdobyła supermoce. Wulgarna
komedyjka na odstresowanie, ale mimo wszystko frapująca i z pomysłem. No i
niegłupim przesłaniem. Ot całkiem smaczny, choć niesmaczny żart z superbohaterskiej
konwencji.
Ranx
– a to taki „Lobo”, ale na poważnie. Trochę
tępy twardziel-android, który robi rozpierduchę w retrofuturystycznym, brudnym
Rzymie końca lat 80. Rzecz krwawa, mocna, satyryczna i kontrowersyjna (aż do
przesady, bo sceny erotyczne graniczą z pedofilią niestety). Kultowa przy
okazji. A to, co szczególnie zwraca w niej uwagę, to genialne ilustracje, które
zachwycają niezależnie od tego, ile razy się je ogląda.
Slaine:
Rogaty bóg – klasyka z rysunkami
Bisleya. Świetna opowieść fantasy o twardzielu wchodzący w berserkerowy tryb w
walce z wrogami. Podana z humorem, świetną akcją i klimatem. Może ambicji w tym
większych nie ma (choć parę fajnych ciekawostek historycznych się tu znajdzie),
ale zabawa, szczególnie wizualna, po prostu znakomita.
Szumowina
– całkiem nowy hit w wykonaniu Remendera,
zamknięty w trzech tomach, czyli historia ćpuna, który wstrzyknął sobie coś, co
uznał za fajną szprycę i… No i tak zostaje superszpiegiem, który wykonuje
pokręcone misje, stara się zaliczać ile może i testować swój organizm kolejnymi
używkami. Jaja z Bonda to raz, ale i ciekawa satyra. Niesmaczna często, ale
mająca w sobie to coś. Może nie tak świetna, jak inna rzeźnia od Remendera –
„Deadly Class” – ale zdecydowanie najbardziej w klimatach, jakie nas
interesują.
The Goon – czyli czarny humor, krew, horror i twardziel w
roli głównej. Twardziel-gangster ze swoim kumplem cwaniaczkiem naparzający się
z zombiakami, szalonymi naukowcami i potworami. Poza tym to seria, która pod
mieszaniną niewybrednych, fizjologicznych dowcipów i akcji pomieszanej z noir,
skrywać potrafi w sobie wiele emocji i tym podobnych wrażeń.
No i to w sumie na tyle. Mam nadzieję, że jeśli tak, jak mi, będzie Wam mało Ważniaka, znajdziecie tu coś dla siebie. A Wy macie jakieś tytuły, które dorzucilibyście do tej listy?
Komentarze
Prześlij komentarz